- Annabeth! - Krzyknęła Thalia. Po chwili każdy heros podchodził i mocno mnie przytulał. - Nawet nie wiesz, jak bardzo mi ciebie brakowało.- Na córkę Zeusa zawsze mogłam liczyć. Byłam jej za to bardzo wdzięczna.
- Chwila. - Powiedziałam, przerywając śmiechy i muzykę. - Dlaczego siedzicie tak bezczynnie? Czy już się poddaliście? Zbliża się wojna. Nie mamy przygotowanej żadnej techniki, a musimy walczyć. Powinniście ćwiczyć, a nie siedzieć. Nie wygramy nic nie robiąc. - Mówiłam. To już nie był ten sam obóz. Dlaczego tak bezczynnie siedzą i nic nie robią? To jest do nich naprawdę nie podobne.
- Nie mamy czasu, Annabeth. Gaja przebudziła się zdecydowanie zbyt szybko. Nie jesteśmy przygotowani i nie mamy odpowiedniej techniki. Nawet gdybyśmy walczyli, nie wygramy. Świata już nie będzie. - Odpowiedział jeden z synów Apolla. Przyznam, że jego słowa jeszcze bardziej mnie zdenerwowały.
- Co wy mówicie?! Wszyscy jesteśmy herosami. Czyżby moja śmierć i moje poświęcenie poszły na marne? Kim wy jesteście? Co się z wami stało?...
- Annabeth ma rację. - Powiedział Percy przerywając moją wypowiedź. Podszedł i delikatnie mnie objął.- Wielu herosów oddało życie i tylko po to, byście teraz bezczynnie siedzieli? Nie poznaję was. Rozumiem, że jesteście zmęczeni, ale takie jest życie herosa. Fata zadecydowało. Musicie walczyć. - Byłam mile zaskoczona słowami Percy'ego. Widać jego także zdziwiło zachowanie naszych przyjaciół.
- Słuchajcie. Niech grupowi przyjdą na naradę. Ustalimy plan działania. Będziemy walczyć! - Po tych słowach ruszyłam w stronę Wielkiego Domu.
Siedziałam na stole do ping-ponga, trzymając w rekach mapę obozu.
- Jakim, cudem wejdą na teren obozu, skoro mamy Złote Runo, które sprawia, że przez granicę żaden potwór nie może przejść? - Zapytałam. To pytanie nurtowało mnie od prawie godziny.
- Wejdą przez wodę. - Szepnęła wyrocznia. Rudowłosa dziewczyna szkicowała coś na białej kartce papieru. - Przecież nasze jezioro ma połączenie z zatoką Long Island. Wiem to, bo jak byłam mała, tata mnie tutaj zabrał, znaczy na zatokę. Zawsze wiedziałam, że coś tutaj jest, ale dopiero, gdy poznałam Percy'ego dowiedziałam się co. - Zamknęłam oczy mając nadzieję, że uda mi się coś wymyślić. W tym momencie każdy liczył właśnie na mnie.
- Mam pewien pomysł. - Powiedziałam po pewnym czasie. Wszyscy skupili swój wzrok prosto na mnie. - Z tego co wiem, w lesie poukrywane są bunkry. Skoro już są, to dlaczego ich nie wykorzystamy? Zamiast stać i niczemu nie służyć, mogą na czas bitwy być naszą kryjówką. Gdy armia Gai i Uranosa wejdzie na teren obozu, będą myśleć, że nikogo nie ma. Kilku chłopaków od Hermesa i Hefajstosa wyjdzie, by z zaskoczenia pozbyć się przeciwników.Gdy wrócą, łucznicy od Apollina wystrzelą strzały. Powstanie zamieszanie, a my pozbędziemy się wielu herosów z armii tej jędzy. Jednak walka będzie nieunikniona. Po łucznikach wyskoczymy my i rozpoczniemy to, co od dawna jest przepowiedziane. Percy, Clarisse i ja pobiegniemy na przywódców, a reszta zajmie się innymi. Nie mamy pewności wygranej, ale z dobrym planem i zaangażowaniem wszystko jest możliwe.
- Uważam ten plan za bardzo dobry. Czy ktoś ma jakieś zastrzeżenia? - Zapytała Clarisse. Gdy z Percym przeprowadziliśmy się i stwierdziliśmy, że nasza przygoda w obozie dobiega końca, trzeba było przekazać dowództwo. Teraz naszą starą funkcję pełniła córka Aresa.
- Tak. - Odpowiedział, Percy, co wprawiło mnie w jeszcze większe zaskoczenie. - Co z Elizabeth i przepowiednią? - Miał rację. Zapomniałam o tym.
- Dziewczynkę trzeba ukryć w lesie razem z Driadami.Tylko one najlepiej znają teren. Jeżeli Lizzy nie pojawi się na polu bitwy, to możliwe, że przepowiednia się nie spełni. - Odpowiedział Chejron, po raz pierwszy tego wieczoru. Zawsze na naradach odzywał się tylko wtedy, gdy mieliśmy jakiś problem. W ten sposób uczył nas zaradności. Jednocześnie często uczyliśmy się na swoich błędach.
- A więc wszystko ustalone. Grupowi niech przekażą plan pozostałym. Niech każdy domek wystawi po dwie osoby na nocną wartę. Nie wiemy, kiedy dokładnie zaatakują. Patrole będą pilnowały do godziny czwartej. Następnie ubieramy się w zbroje, zabieramy broń i idziemy do bunkrów. - Powiedziała córka Aresa, po czym szybko odeszła w stronę swojego domku. Przez chwilę spróbowałam zrozumieć, co ta dziewczyna może czuć. Jest zupełnie sama, bez żadnego rodzeństwa. Nie ma się komu wyżalić, choć wątpię, by kiedykolwiek to robiła.
Z zamyśleń wyrwał mnie dotyk Percy'ego. Uśmiechnęłam się do niego blado i oboje ruszyliśmy w stronę lasu, gdzie obecnie znajdowała się Elizabeth.
Przed nami pojawiło się ogromne drzewo, w którym znajdowały się duże, brązowo czarne drzwi. Zapukałam, a po kilku sekundach przede mną stanął Grover.
- Wejdźcie. - Powiedział uśmiechnięty. W ręku trzymał nadgryzioną puszkę coli. Nic się nie zmienił. Stary przyjaciel, z którym przeżyliśmy wiele przygód i misji.
W środku było naprawdę dużo miejsca. Nie było to zwyczajne drzewo. Jest to raczej coś w rodzaju podziemnego domu.
- Co się stało? - Zapytała Kalina, wyczytując wszystko z mojej twarzy. Ta Driada wyróżniała się od innych. Była w miarę odważna i mądra, a to cechy warte uwagi.
- Jutro wszystko się rozstrzygnie. Przybędą. - Odpowiedziałam. - Potrzebna jest wasza pomoc. Czy jest tutaj miejsce, gdzie można ukryć Elizabeth? Ona nie może brać udziału w bitwie. Gdy Gaja ją zobaczy to...
- Rozumiem. - Odpowiedziała Driada, przerywając mi. - Chodźcie za mną. - Na ręce wzięła swojego kilku miesięcznego synka i zaprowadziła nas w stronę mosiężnego regału z książkami.
- Percy, czy mógłbyś go przesunąć? - Zapytała. Glonomódżek z chęcią zrobił to, o co poprosiła go Kalina. Naszym oczom ukazały się szare, metalowe drzwi, które zamiast klamki miały zamek, wyglądający jak ster w statku. - To jedno z najbardziej bezpiecznych miejsc na terenie całego obozu. Tak zwany schron. Zostawcie u nas Lizzy. Tutaj będzie bezpieczna.
Percy
Spojrzałem na zegarek, który dostałem od Paula jako prezent ślubny. Wybiła godzina szósta rano. Wszyscy rozrzuceni byli po bunkrach, znajdujących się w lesie. Póki co było spokojnie, co zaczynało niepokoić Annabeth.
- Zaczynam się koszmarnie nudzić, Jackson. - Powiedziała Clarisse, przepychając się w stronę wyjścia. Już nie jest miła. Wróciła do swojego starego wrednego "ja".
- To proszę bardzo. Drzwi otwarte, droga wolna. Możesz wyjść i dać się zabić. Twoja decyzja. Ja tam za tobą nie zapłaczę. - Powiedziałem, uśmiechając się łobuzersko. Widać i w takich sprawach trzyma mnie poczucie humoru.
- Weź się lepiej zamknij, Jackson. - Odpowiedziała córka Aresa, uderzając mnie w ramię.
Nasze małe przekomarzanie przerwało lekkie trzęsienie ziemi. Przez dziurę w drewnianych drzwiach dostrzegłem, że kilku wojowników z mieczami uniesionymi nad głowy, biegnie w stronę obozu herosów. Jednak po chwili przystanęli. Powitała ich pustka. Właśnie rozpoczęła się inwazja.
Armia wroga stała, nie wiedząc co się dzieję. Spodziewali się walki i dostaną ją, lecz nieco później.
- Dawać dzieci Hefajstosa i Hermesa. - Rozkazała Annabeth. Na twarzy córki Ateny widać było skupienie. - Działamy według planu. - Przyznam, że właśnie takiej Ann mi brakowało. Silnej i przywódczej.
Kilku chłopaków, w tym Charles i Tony szybko wyszło z naszej kryjówki. Widziałem, jak jeden z nich podchodzi od tyłu do wojownika z armii przeciwnej i z zaskoczenia podcina mu gardło. Po szyi wroga płynęła strużka czerwonej, ciepłej cieczy. Nieznany mi chłopak lekko się zachwiał i upadł na ziemię. Morderstwo idealne.
Kilku herosów robiło to samo. Widziałem, jak Annabeth uśmiecha się lekko do samej siebie. Jej plan jest doskonały i trzeba to przyznać.
Nie minęło piętnaście minut, kiedy nasi wrócili.
- Nieźle się spisaliście. - Rzekła córka Aresa, klepiąc Tony'ego w ramię. - Teraz czas na łuczników. Na co jeszcze czekacie leniwce? Do dzieła!
Tym razem również nie było problemów. Dzieci Apolla nie musiały odchodzić zbyt daleko. Schowali się za drzewami i na rozkaz przywódców, wystrzelili strzały, powodując krzyki bólu i panki. Powstał masowy mord. Kilkadziesiąt ciał uginających się pod własnym ciężarem i upadających na zakrwawioną ziemię. Po raz pierwszy tego dnia pomyślałem, że wygramy. Nie wiedziałem, jak bardzo się mylę.
- Atak! - Krzyknęła Clarisse, a my wybiegliśmy prosto na pole bitwy. Rozpoczęła się walka. Za obóz! Za bogów! Za życie i świat!
Starałem się robić wszystko według planu, lecz nigdzie nie było widać ani Gai, ani Uranosa. Ewidentnie coś się komplikowało.
Nie wiedząc, co dokładnie mam robić, odetkałem Orkan i walczyłem z pierwszym, lepszym herosem. Pięta Achillesa pomagała mi w walce, bo wcale nie musiałem się tak bardzo martwić o swoje życie. Nie było łatwo. Nas było znacznie mniej, ale jak to powiedział kiedyś mój ojciec "Nie liczy się ilość, ale skuteczność".
Widziałem, jak przegrywamy. Młodzi herosi, którzy w obozie byli pierwszy raz, w tym momencie bez ruchu leżeli na ziemi. Annabeth również to dostrzegła. Widziałem, jak z kieszeni szortów wyciąga duży, fioletowy pierścień. Dobrze wiedziałem, do czego on służy. Jest to tak zwany sierp Kronosa, Pana Czasu. Annabeth za pomocą właśnie tej broni potrafiła zatrzymać czas. Tak właśnie zrobiła i tym razem.
- Mamy pięć minut, zanim sekundy znów zaczną płynąć. Nie uda nam się zabić wszystkich, ale zawsze możemy zdobyć przewagę! - Krzyknęła córka Ateny, a nasi herosi ruszyli z uniesionymi mieczami prosto na armie przeciwnika.
Potwory błyskawicznie zamieniały się w kupki złotego pyłu, a herosi padali w kałuże krwi. Jednak nic nie może trwać wiecznie. Nim się obejrzeliśmy, po obozie znów rozległ się krzyk ataków. Nie było łatwo.
Nagle ziemia zaczęła się mocno trząść, aż powstała w niej ogromna szczelina, prowadząca na samo dno okropnego, ciemnego Tartaru. Przed nami pojawiła się dwójka najgorszych wrogów: Gaja i Uranos. Ziemia miała około dziesięciu metrów wysokości i była złoto czarna, a jej mąż liczył piętnaście metrów i był cały czerwony. Oboje deptali po całym obozie, doszczętnie go niszcząc. Teraz rozpoczęła się prawdziwa rzeź. Nigdy tego nie wygramy.
Odruchowo spojrzałem w stronę lasu i zamarłem. Za jednym z drzew stała Elizabeth. Widziałem też Grovera, który próbował ją zabrać w bezpieczne miejsce, ale ta mu się wyrywała. Po kilku sekundach dziewczynka wbiegła prosto na pole bitwy.
- Nie! - Krzyknęła Annabeth, dostrzegając to, co ja. W tym samym momencie Gaja głośno zaczęła się śmiać. Łucznicy z jej armii ustawili strzały prosto na moją córkę. Cięciwa naciągnięta...ognia. Strzały wystrzelone. W ostatnim momencie zobaczyłem, jak Clarisse rzuca się na Lizzy, jednocześnie przyjmując na siebie cały atak. Zapadła cisza. Z ust córki Aresa wydarł się mrożący krew w żyłach krzyk bólu. Cierpiała. Jej ciało zalały krople czerwonej mazi. Dziewczyna ugięła się na własnych nogach i upadła na ziemię.
- Percy. - Powiedziała ukradkiem sił. Patrzyła na mnie, jakbym mógł jej pomóc. Przez chwilę próbowała się podnieść, ale kończyło się to dla niej bolesnym upadkiem. - To było...moje...zadanie. - Po tych słowach przewróciła się na plecy i wydobyła z siebie ostatni oddech. Umarła.
- Nie! - Krzyknęła Elizabeth., podnosząc się z ziemi. - Zabiliście ciocię Clarisse! - Po raz pierwszy ujrzałem coś tak potężnego. Moja córka wywołała w obozie ogromny huragan. Stała naprzeciw gigantów z zaciśniętymi dłońmi. Co złego się teraz wydarzy?
- Elizabeth, stój! Uspokój się! - Krzyknęło kilku bogów. Pojawili się w samą porę.
Lizzy nie słuchała. Była zdenerwowana, a z jej ciała płynęła dziwna, silna energia. Woda w jeziorze mocno obijała się o piaszczyste ściany klifu. Tworzył się sztorm. Nie, poprawka. Elizabeth tworzyła sztorm.
- Lizz! - Krzyknął mój ojciec próbując do niej podejść. Dziewczynka odczytując jego zamiary, uniosła ręce do góry i zapanowała nad wodą. Dopiero teraz dowiedziałem się, że ma taką moc.
Potężny strumień wody skierowała prosto na swojego dziadka i mocno w niego uderzyła, sprawiając, że Posejdon stracił równowagę. To, co Elizabeth wyprawiała w tym momencie było niesłychane. Za pomocą rąk stworzyła ogromny wir, który prowadził na dno Tartaru. Do jej dzieła po kolei wpadało wielu wojowników, jak i potworów. Armia Gai i Uranosa już nie istniała. Została tylko ta dwójka.
Ziemia z własnej woli rozpłynęła się w czarny pył. Uciekła.
Lizzy jedną ręką podtrzymywała wir wodny, a drugą stworzyła ogromną, wodnistą rękę, która zebrała w siebie całą, dostępną broń, czyli miecze, sztylety i strzały, a po chwili wystrzeliła prosto na naszego wroga. Takiego ataku nikt się nie spodziewał. Nie minęła minuta, kiedy pokiereszowany Uranos ruszył w stronę Tartaru.
Elizabeth opuściła ręce, jednocześnie zalewając obóz. Woda na ziemi zmieniła się w błoto i kałuże. Lizzy zachwiała się i ze zmęczenia zemdlała. Dzięki niej obóz i świat nadal istnieją.
_____________________________________________
A więc to już jest koniec. A raczej rawie koniec, bo przed nami jeszcze epilog który pojawi się w najbliższym czasie.
To opowiadanie (cała seria) nie jest ideałem. Na bieżąco będę starała się wszystko popoprawiać. Jednak potrzebna mi będzie pomoc.
POSZUKIWANA BETA, OSOBA KTÓRA POMOŻE MI KOREKTOROWAĆ POPRZEDNIE ROZDZIAŁY, ABY INNYM LEPIEJ SIĘ CZYTAŁO. BARDZO PROSZĘ, NIECH KTOŚ SIĘ ZGŁOSI W KOMENTARZU LUB NA MEILA Dzerr98@gmail.com.
Także pojawi sie epilog, a następnie druga seria.
Może będzie lepsza od tej? Mam taką nadzieję.
A teraz parę linków. Dość dla mnie istotnych waznych.
1.
Masz ADHD i dysleksję? Nie martw się nie jesteś debilem tylko herosem. Stronka o tematyce PJ i OH prowadzona przeze mnie, Merr i McLean. Organizowane są tam zabawy i inne. Super fanpage.
2.
Dżerrka mała stronka informacyjna o kolejnych rozdziałach, ale też taka dla zabijania mojej nudy.
3.
Story Of My Life blog, który jest mi bardzo bliski. Tematyka wzorowany na moim dawnym blogu. Piszę go razem z najlepszą przyjaciółką. - Kitty.
4.
Pamiętnik Dżerrki blog, który powstał na początku mojej przygody z blogowanie. Na nim właśnie widać, jak bardzo się zmieniałam.
To chyba tyle.
No i jeszcze może mój ask
KLIK.
Do zobaczenia!
Widzimy się za około dwa/trzy tygodnie z nowa serią a z epilogiem oby ja najszybciej.
Liczę na wasze komentarze.