piątek, 26 grudnia 2014

Elizabeth Story: Rozdział 8 - "Rozdarta, załamana"

               Leżałam na łóżku, płacząc i bijąc się z myślami. Nie rozumiałam poczynania Ateny. Niby po co to wszystko było? Na bogów, dlaczego? Mój świat to Obóz Herosów, walki, misje, ogniska, a nie los śmiertelnika. Byłam zła, a jednocześnie smutna. Nie wyobrażałam sobie życia bez moich przyjaciół, bez mamy, bez taty, bez Eveline....bez Drake'a. Do ręki wzięłam poduszkę i zaczęłam ją bić pięściami. Musiałam się wyżyć, byłam strasznie zdenerwowana. Trzęsłam się ze złości jednocześnie płacząc. Co ja miałam zrobić? Minęło już tyle czasu, a ja nie miałam żadnych informacji z Obozu Herosów. Nikt mnie nie szukał, odnosiłam wrażenie jakby o mnie zapomnieli. Nie mogłam nic zrobić. Musiałam wziąć się w garść i zacząć żyć. Nie mogłam siedzieć bez czynnie. Tydzień temu rozpoczęła się szkoła, ostatnia klasa liceum. Babcia Sally powiedziała, że powinnam odpocząć od zabawy w herosa i zacząć się bawić, póki mogę. Miała rację. Przez osiemnaście lat nie byłam na żadnej dyskotece, nie miałam znajomych ze szkoły. Zawsze był tylko obóz i misje. Czas to zmienić. Mam szanse skorzystać z życia, poczuć się jak śmiertelniczka, więc dlaczego z niej nie skorzystać?
Była godzina siódma rano. Za godzinę rozpoczynały się lekcje w liceum humanistyczno artystycznym. Moim obowiązkiem była nauka, więc powinnam wstać z łóżka i zacząć się szykować, jednak nie do końca miałam na to ochotę. Tutaj było mi ciepło, przyjemnie, spokojnie. Uwielbiałam naukę, lecz czasem miałam chwilę lenistwa, przecież byłam też człowiekiem, a nie super bohaterem z komiksów.
Pokój w którym teraz mieszkałam, dawniej zajmował mój tata. Trzy lata temu pomieszczenie było wyremontowana pod mój styl, w razie gdybym spędzała u babci więcej czasu. Ściany były koloru błękitnego morza, który zawsze mnie uspokaja. Łóżko było dość spore ze śnieżnobiałą pościelą. Przy lewej ścianie stała komoda z drewna bukowego, farbowana na biały kolor. Zaraz obok stało duże, białe biurko, a nad nim, na ścianie wisiała korkowa tablica ze zdjęciami najbliższych mi osób. Pokój był skromny, lecz dla mnie wystarczający. Nie potrzebowałam rozmachu, ani luksusów.
Powoli odkryłam kołdrę z głowy i wstałam z łóżka. Po domu roznosił się zapach smażonych naleśników. Mój brzuch zaburczał, domagając się jedzenia. W kuchni przy stole siedział Paul - mąż mojej babci i Sally. Wyglądali na szczęśliwych. Paul trzymał w ręku gazetę, a moja babcia siedziała obok popijając filiżankę czarnej espresso.
- Eizabeth! Nareszcie wstałaś, może pójdziesz dzisiaj do szkoły? Od tygodnia nigdzie nie wychodziłaś, w tym roku matura, będziesz mieć zaległości. - Powiedziała babcia, odchodząc ze stołu i nakładając mi na talerz niebieskie naleśniki. Znów to samo. Barwnik spożywczy. Co oni z tym mają? To, że Percy lubi niebieskie jedzenie, nie znaczy, że ja tak samo.
- Idę dziś na lekcje. Nowa szkoła, wszystko od nowa, nikt mnie tam nawet jeszcze nie widział. - Odpowiedziałam, bawiąc się naszyjnikiem, który wisiał na mojej szyi od momentu uwolnienia Ateny z rąk pomocników Gai. Od czasu, gdy nosiłam go na szyi nie spotkałam ani jednego potwora. Z resztą, trudno było go spotkać siedząc całymi tygodniami w domu.
Po śniadaniu szybko się umyłam, rozczesałam swoje długie, brązowe włosy i założyłam na siebie czarne dżinsy i jasno błękitną bluzkę. Nie malowałam się, wygląd nie był dla mnie ważny. Nigdy nie poświęcałam sobie zbyt dużej uwagi. Do rąk chwyciłam torbę z książkami i wyszłam z domu. Zaczął się czas na edukację.
               Droga do szkoły była bezproblemowa. Budynek znajdował się cztery przecznice od domu babci Sally, więc daleko nie miałam. Obok mnie przechadzali się ludzie, śpieszący się do pracy, szkoły. Nikt nikim nie zawracał sobie uwagi. Pod starą, zawalającą się kamienicą, siedział mężczyzna z kubkiem i kartonem w ręku. Karton był całkowicie pusty, bez żadnego napisu, a mężczyzna miał na oczach stare, czarne okulary. Obok niego leżała laska. Domyśliłam się, że jest to niewidomy. Z torby wyjęłam czarny mazak i napisałam na kartonie: "Dzisiejszy dzień jest naprawdę piękny, niestety nie potrafię go zobaczyć". Wrzuciłam do kubka parę drobnych, które miałam w kieszeni spodni i poszłam nalej. Co jakiś czas odwracałam się, by zobaczyć, czy do mężczyzny podchodzą ludzie. Tak. Co jakiś czas, przechodzień wrzucał pieniądze, by wspomóc biedaka. Lubiłam pomagać, tak samo jak mój tata. Dla niego zawsze dobro innych było najważniejsze.
                Weszłam do dużego budynku, wykonanego z białej cegły. Przy szkolnych, niebieskich szafkach stała grupka nastolatków.  Był tam wysoki blondyn o niebieskich oczach, wyższy od niego brunet, który przyciągał moją uwagę swoimi zielonymi oczami, szczupła blondynka oraz nieco wyższa od niej brunetka. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych, ale jednocześnie zmartwionych. Na moje nieszczęście, szafka, która należała do mnie, znajdowała się właśnie obok nich. Powolnym i niepewnym krokiem podeszłam do nich. Uśmiechnęłam się blado i otworzyłam szafkę.
- Hej. - Usłyszałam obok siebie. - Jestem Veronica, a ty pewnie jesteś Elizabeth, prawda? Miałam cię oprowadzić po szkole. Poznaj proszę Patricie, Simona i Martina. Mam nadzieję, że dobrze się będziesz czuła w nowej szkole. - Powiedziała. Dziewczyna wyglądała na bardzo miłą. Zastanawiałam się, co takiego ją gryzie i niepokoi.
Dwie godziny później rozpoczęły się zajęcia wychowania fizycznego. Zapomniałam z szafki stroju do ćwiczeń, więc musiałam się z powrotem cofnąć. Wtedy podsłuchałam rozmowę swoich nowych znajomych.
- Znów cię zaatakowało? Jak tym razem wyglądało? - Zapytała Veronica.
- Na początku był to normalny człowiek, później zmienił się w stworzenie, podobne do nietoperza. - Wiedziała, że chodziło o Erynie. Zdecydowałam się zareagować, dlatego podeszłam.
- Hej. - Powiedziałam. - Słyszałam waszą rozmowę.
- Pewnie teraz chcesz nas zamknąć w czterech ścianach i założyć na nas kaftan bezpieczeństwa. - Powiedział Simon. Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił. Odnalazłam herosów.
- Nie, ale...- Naszą rozmowę przerwał głośny huk. Ściana szkolna została rozwalona, a przed nami pojawił się Minotaur.
- Co to jest?! - Krzyknęła przerażona Patricia. Nie wiedziała co ma robić. Minotaur chwycił do ręki Martina i uniósł go nad ziemię.
- Pomocy! - Krzyknął przerażony. Chwyciłam do ręki swój sztylet i rozpoczęłam walkę. Jednak nie udało mi się zabić potwora, ponieważ ten szybko zniknął, razem z naszym kolegą.
- I co my teraz zrobimy? Kim ty jesteś? Co się tu tak właściwie dzieję? - Zapytał Simon.
- Nazywam się Elizabeth Jackson. Jestem wnuczką Posejdona i Ateny, jestem herosem, jednak teraz muszę żyć jak normalny człowiek. Jeśli potwory was atakują, to znaczy, że jeden z waszych rodziców jest bogiem. Jednak teraz nie ma czasu na wyjaśnienia, musimy odnaleźć Martina, zanim zabiją go sługusy Gai.
Przyznam, że nie wiedziałam do końca co mam zrobić. Wiedziałam, że mogę liczyć tylko na siebie, gdyż do Obozu nie mogła wrócić.


________________________
Herosi!
Już praktycznie po świętach. Dziś wyjeżdżam do Julie i Tajemniczej na weekend.
Tak, długo  to trwało, długo dodawałam rozdział, ale cóż....szpital w tym mi przeszkodził.
W nowym roku  życzę Wam:
mniej zabijania potworów,
mniej pomylek Dionizosa o waszym imieniu,
więcej superaśnych misji,
mniej przepowiedni,
więcej wycieczek na Olimp i wgl Wszystkiego Dobrego.
Do zobaczenia
Dżerr
FOREVER